"Misja"


"Rzekł Pan do Pana mego:
siądź po prawicy mojej,
aż położę nieprzyjaciół Twoich
podnóżkiem stóp Twoich."
(D, 2, 34-35)

Biegła przez wąski, ciemny korytarz. Wiedziała, że musi, musi biec. Musi dobiec i wykonać misję nadaną jej przez Najwyższego Kapłana. Jej blade, mleczne ciało kontrastowało z szarością kamiennych bloków, które mijała w milczącym biegu. Zatrzymując się nagle, spojrzała na mapę, po której rysikiem nakreśliła kilka pionowych i poziomych kresek, które oznaczały przebytą drogę. Już niedaleko, zaświtało jej w głowie, niedaleko. Odetchnęła głęboko i pochylona zaczęła dalej biec. Korytarz zaczynał się kończyć, nagły podmuch wiatru rozwiał jej piękne złote włosy, które wysunęły się z rzemyka, uśmiechnęła się, ukazując rządek równych, białych zębów, które podobnie jak skóra wyróżniały się wśród mroku. Wiedziała, że nie może zostać odkryta, to sprawa wagi... właściwie, to nikt jej tego nie powiedział. Musiała to zrobić, bo była najlepsza. Dobiegła do końca korytarza i zachowując największą ostrożność wysunęła głowę zza otworu. Znajdowała się na wysokości około dwóch pięter, w najświętszej sali Mrocznych Elfów, w której płonął wieczny ogień Shillien i spoczywały szczątki największych wojowników. Lecz nie to było jej celem. Beznamiętnymi niebieskimi oczyma spoglądnęła po ceremonialnej sali odwiecznych wrogów i zaczęła się przebierać. Ściągnęła przewiewny kostium i włożyła ciemny strój zasłaniający biel jej cery. Delikatnie zeskoczyła w dół, z iście elfią precyzją wylądowała na dwóch zgiętych nogach w odpowiedniej postawie. Rozglądnęła się bacznie, choć wiedziała, że nie wzbudziła żadnego hałasu. Nikogo. Poprawiła tkwiący w bucie sztylet. Teraz tylko czekać.

Po kilku minutach zza potężnych drzwi wyszedł ubrany w rytualnie szaty, szarowłosy, wysoki kapłan Shillien. W ręce niósł kadzielnicę, w drugiej zaś długą laskę, zakończoną ręką ze zwiniętym kciukiem. Minę miał smutną, jakby wiedział, że coś go czeka. Skłonił głowę przed posągiem, szedł sam. Od małej świeczki odpalił kadzidło i postawił je przy nogach posągu. Shillien wydawała się demonicznie piękna w oparach żywicy i przypraw. Jego długie uszy ozdobione były kosztownymi kolczykami oznaczającymi władze cywilną (Ort) oraz duchową (Shael). Dziewczyna, powoli, nie wzbudzając najmniejszych odgłosów, podeszła do kapłana. Uklęknął. Rozłożył ręce do góry. Podobno umiał przewidywać przyszłość i wybierać zawsze najlepszą z możliwych dróg. Jednym szybkim ruchem wbiła mu sztylet w żebra z lewej strony. Usłyszała cichy odgłos pękającej skóry i kości. Zginął w czasie kilku sekund, z godnością. Nie krzyczał, nie pluł krwią. Dopiero gdy upadł cienka smużka czerwonej, jak róże przed świątynią, krwi opuściła jego usta i zaczęła płynąć do wgłębienia w ziemi, służącego do składania darów ofiarnych. Najlepsza ofiara, pomyślała. Sztylet z wygrawerowanym ostrzem elfów, zgodnie z poleceniami starszyzny, zostawiła w ciele zmarłego. Wspięła się na ścianę i rozpoczęła dobrze zaplanowaną ucieczkę. Wojna była nieunikniona, ale i konieczna. Święta wojna.

Autor: Aldric